Wojna o kasę, władzę i rynek

1673

Michał Paca, ekspert bioodpadów, autor bloga Sortownia opinii.pl mówi na temat istoty zagrożeń wprowadzenia idei in-house w gospodarce odpadami.

Walka z monopolem rynku już trwa. In-house zmieni losy polskich przedsiębiorców

Rozgorzała na prawdę gorąca dyskusja o nowelizacji przepisów gospodarki odpadami i próbie adaptacji idei in-house w naszych realiach. Kilka dni temu pokusiłem się nazwać to co się dzieje „dorzynaniem watahy”.

Być może nie kojarzy się dobrze, ale to w kontekście in-house, nie powinno się kojarzyć dobrze. Należało by sobie zadać kilka pytań. Co się stało w ramach wprowadzania w 2012 roku tzw. ustawy śmieciowej? Kto najbardziej ucierpiał na tej reformie? Czy z rynku wypadły duże zagraniczne korporacje? Nie!

Konsekwencją tych działań jest to, że z rynku wypadły przede wszystkim małe, polskie firmy prywatne, które zajmowały się zbiórką odpadów. Ma to poważne konsekwencje dla funkcjonowania całego systemu. Dzisiaj proponuje się wprowadzenie in-house, czyli takiej możliwości w której, gmina może stworzyć własną spółkę i tejże spółce powierzyć zbiórkę odpadów komunalnych. Zwolennikami tego rozwiązania są samorządy. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest raczej oczywista, bo nie chodzi tu o obniżenie kosztów i racjonalność działań, ale bardziej o zachowanie wpływów, etatów i kontroli na rynku. Po drugiej stronie stoją  nie tylko duże zagraniczne korporacje, ale przede wszystkim małe polskie firmy, które po prostu na tym ucierpią. One realnie obawiają się tego, że wprowadzenie przepisów dotyczących in-house zabierze im znaczną część pracy.

W rządzie zarysowuje się wyraźny spór. Wicepremier  Morawiecki zdaje się dobrze rozumie potrzeby i wie jak ważni w systemie są przedsiębiorcy. Rozumie on też bardzo istotny jego element, że to przedsiębiorcy tworzą innowacje i to oni są gotowi do walki na rynku konkurencyjnym. Są gotowi wdrażać nowe rozwiązania, a nie żądać wprowadzenia rozwiązań które, dają im monopol. In-house to nic innego jak wprowadzenie monopolu w zakresie gospodarki odpadami komunalnymi. Nie dziwi fakt, że oto właśnie walczą samorządowcy.

Oni niestety nie są przygotowani do działania na rynku konkurencji, natomiast chcą wydzielić dla siebie jak najwięcej zadań, którymi „muszą się zająć” i przez pryzmat których, nie będą porównywani, jeżeli chodzi o kwestie finansowe, do konkurencji. Zasłaniają się argumentem, że musi być zrobione dobrze, więc pieniądze nie grają roli. Morawiecki doskonale wie, że spółki komunalne to nie są spółki które płacą podatki, tak jak zagraniczne korporacje nie są spółkami, które płacą u nas podatki, dlatego jestem przekonany, że jemu, proponowana idea in-house się nie podoba, ponieważ jest to forma monopolizacji rynku. Podejście wicepremiera Morawieckiego jest formą obrony tej grupy, od której zależą realne wpływy do budżetu w postaci podatków,  a takie płacą właśnie małe i średnie firmy polskie.

Z drugiej strony tego sporu jest minister Szyszko, który ma nieco inne spojrzenie na te sprawę. On jest zwolennikiem in-hause, ponieważ mówi o tym dyrektywa unijna, i to jest prawda, ale jest jeden szczegół. Dyrektywa unijna, nie mówi o tym tak, jakby  to miał być obowiązek. Tymczasem in-house który ma być wprowadzony w Polsce, zgodnie z tymi przepisami, które znalazły się w propozycji ustawy, nie jest tym  do którego nie przeniesiono zapisów unijnych. A mówią one wyraźnie o tym, że na in-house czyli powoływanie własnych spółek jest miejsce, tylko tam, gdzie nie ma konkurencyjnego rynku prywatnych przedsiębiorstw.

To co zatem ma być wprowadzone w naszej polskiej wersji,  jest tak naprawdę karykaturą tego, co dopuszcza Unia Europejska w ramach in-house.

W Unii Europejskiej takie rozwiązanie są wykorzystywane tylko, jeśli mamy do czynienia z przestępczą patologią na jakimś rynku albo z brakiem wykonawców. Wtedy podmiot publiczny może robić wszystko na własną rękę.

Żeby nie być gołosłownym oto barwny przykład tego jak wygląda in-house, a właściwie to na czym on polega w polskiej gospodarce odpadami.  Grudziądz – radni przekazali swojej spółce utrzymanie dróg. Nie ma już na to przetargów, ale są zawarte wieloletnie umowy, które mówi o zwrocie kosztów plus 7%. Każdy przedsiębiorca marzy o takiej umowie, bo to znaczy, że im większe zrobi  koszty,  tym więcej zarobi. To jest właśnie ta chora patologia. Z drugiej strony in-house  doprowadzi do tego, że nie będzie kontroli konkurencyjnej, ceny będą rosły, samorządowcy będą się zasłaniali, tym że muszą  realizować zadanie społeczne, gminne i będą powstawały kolejne spółki komunalne w których tradycyjnie zagości przerost zatrudnienia, ale jest realizowane zadanie gminy. Tak jakby to mogło kosztować dowolną kwotę.

Wydaje się, że Morawiecki jest w ciężkiej sytuacji, bo jest duża presja czasu– do 18 kwietnia trzeba w jakiś sposób uwzględnić w polskim prawodawstwie artykuł unijnej dyrektywy, dopuszczający in-house, nie czyniący go obowiązkowym. I w tej chwili z przygotowanego dokumentu, wyłania się obraz na którym  wygląda to tak, jakby chciano dopuścić  in-house w takiej zmodyfikowanej formie. Gminy mogą sobie zacząć tworzyć własne spółki, które teraz będą zbierały odpady, z zastrzeżeniem, że nie powinny konkurować o inne odpady. Czyli de facto mają uzyskać zmówienie w ramach reżimu o zamówieniach publicznych, ale z wolnej ręki.

I to jest droga do monopolizacji rynku, do tego żebyśmy zobaczyli jak w bardzo szybkim okresie samorządy, gdzie tylko mogą potworzą własne spółki i będą robiły wszystko lepiej i efektywniej niż spółki prywatne. A to nie jest prawda, bo gdyby to robiły lepiej i efektywniej, nie potrzebowałyby in- house, przetarg w których by one wygrywały, po prostu by to załatwił. Protesty przedsiębiorców są więc tu jak najbardziej zrozumiałe.

Autor: Michał Paca, prezes Ziemia Polska Sp. z o.o., autor bloga www.sortowaniaopinii.pl

UDOSTĘPNIJ

BRAK KOMENTARZY

ZOSTAW ODPOWIEDŹ