Frakcja bio to ukryty problem dla naszych portfeli

3456

Selektywna zbiórka odpadów biodegradowalnych jest uciążliwa, kosztowna, ale niezbędna. Instalacje, które mogłyby przetwarzać odpady zbierane w brązowym worku i poprawiać jakość odpadów do recyklingu – docelowo umożliwiając gminom wypełnienie obowiązków w zakresie poziomów recyklingu – borykają się ze skomplikowanymi i długotrwałymi procedurami formalnymi. Brakuje im też efektywnych mechanizmów wsparcia finansowego na wdrożenie nowoczesnych technologii. Jeśli te kwestie nie zostaną uregulowane, mogą być kolejną przyczyną podwyżek.

Statystyki pokazują, że ilość zbieranych odpadów ulegających biodegradacji rośnie w zawrotnym tempie z roku na rok. Dziś frakcja bio stanowi 36,7% masy wszystkich wytwarzanych odpadów komunalnych. Składa się na nią około 3 mln ton bioodpadów kuchennych i około 1 mln ton odpadów zielonych i ogrodowych. Większość gmin organizuje ich selektywną zbiórkę, a od 1 stycznia 2020 taki obowiązek będzie spoczywał na wszystkich samorządach.

Przed wprowadzeniem selektywnej zbiórki frakcji bio bioodpady kuchenne trafiały do pojemników na odpady zmieszane, a stamtąd najczęściej na składowiska. To samo działo się z większością odpadów zielonych i ogrodowych. – Dzisiaj na poziomie Unii Europejskiej mamy zmianę podejścia do odpadów bio, więc musimy je potraktować jako zasoby (surowce) dla biogospodarki. To kapitalna zmiana myślenia i podejścia do problemu – zauważa Krzysztof Kawczyński, przewodniczący Komitetu Ochrony Środowiska Krajowej Izby Gospodarczej.

Jednak selektywna zbiórka odpadów każdej frakcji generuje kilkukrotne zwiększenie kosztów zbiórki z powodu konieczności dostarczania pojemników lub worków na każdy gromadzony odpad oddzielnie. Koszty podnosi również każdorazowy dojazd do posesji po te odpady. Mimo to selektywną zbiórkę trzeba prowadzić, ponieważ, zgodnie z  obowiązującymi zapisami ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, muszą on uzyskiwać coraz wyższe poziomy recyklingu i przygotowania do ponownego użycia odpadów.

Uciążliwa i konieczna zbiórka frakcji bio

Obowiązek wdrażania selektywnej zbiórki dotyczy również ograniczenia masy odpadów komunalnych ulegających biodegradacji. Od 16 lipca 2020 r. na składowiska będzie mogło trafiać ich nie więcej niż 35%. Jeśli gminy nie osiągną tych wskaźników, narażą się na kary finansowe, które, koniec końców, uderzą po kieszeni mieszkańców.

Poza tym zbiórka odpadów ulegających biodegradacji – zwłaszcza odpadów kuchennych i trawy – musi odbywać się częściej niż zbiórka pozostałych frakcji. W  przeciwnym razie mieszkańcy będą narażeni na problemy ze zwierzętami, ptakami, gryzoniami, owadami i nieprzyjemnymi zapachami. A to nie zachęca do segregowania frakcji bio. Przetwarzający ją widzą dodatkowy problem – frakcji bio nie można, nawet w niewielkim stopniu, zmieszać z pozostałymi rodzajami odpadów, bo wiązałoby się to z ich zanieczyszczeniem, a więc i z utratą wartości jako ewentualnego surowca. Jeśli materiał ulegający biodegradacji znajduje się w worku kilka dni, staje się bezużyteczny, a w skrajnych przypadkach uciążliwy lub wręcz nieprzydatny do jakiegokolwiek zagospodarowania. Słaba jakość odpadów biodegradowalnych pojawia się w dużej mierze w zabudowie wysokiej, w której na domiar złego liczba pojemników bywa zbyt mała w stosunku do liczby korzystających z nich mieszkańców. Tymczasem odpady ulegające biodegradacji muszą być jak najszybciej przekazywane do specjalistycznych instalacji, w których trzeba je przetwarzać, najlepiej na wysokiej jakości kompost.

Brakuje instalacji, brakuje dofinansowań

Przez ostatnie 10 lat w całym kraju powstało ponad 100 instalacji mechaniczno-biologicznego przetwarzania odpadów (MBP). Zgodnie z ówczesnymi wymaganiami prawnymi, w ogromnej większości nastawiły się one na produkcję stabilizatu i tzw. kompostu z odpadów zmieszanych (po ich wcześniejszej obróbce). Sugerowanie, że istniejące instalacje i technologie mechaniczno-biologicznego przetwarzania odpadów rozwiążą problem realnego zagospodarowania i przetwarzania frakcji bio, eksperci nazywają drogą na skróty, podkreślając, że budowa efektywnego systemu zagospodarowania bioodpadów kuchennych zajmie co najmniej kilka lat. A że ich selektywne zbieranie już zaczęliśmy, oznacza to konieczność przeprowadzenia pilnej modernizacji części biologicznej wielu instalacji MBP lub budowy nowych do przetwarzania bioodpadów, np. biogazowni.

– Wprowadzenie zbiórki bioodpadów, zwłaszcza odpadów kuchennych, wymaga zapewnienia odpowiednich mocy przerobowych w instalacjach spełniających kosztowne wymagania technologiczne dla tego strumienia – mówi Tomasz Uciński, prezes Krajowej Izby Gospodarki Odpadami.

Instalacje przeznaczone dla przetwarzania odpadów zamieszanych należy stopniowo przebudowywać, przystosowując je do przetwarzania odpadów zbieranych selektywnie. Na to trzeba jednak nie tylko czasu, ale też wsparcia finansowego oraz stosownych zmian prawnych. Jak przy tym zauważają przedstawiciele KIGO, w dzisiejszych warunkach prawnych pozyskanie środków finansowych, uzyskanie stosownych decyzji, znalezienie odpowiedniej lokalizacji, akceptacja okolicznych mieszkańców, a wreszcie otrzymanie pozwolenia budowlanego na takie instalacje graniczy z cudem.

Brak technologicznie zaawansowanych instalacji oznacza brak możliwości przetwarzania tak dużych ilości frakcji bio. Konsekwencją jest niespełnienie przez gminy wymogu ograniczenia składowania, a co za tym idzie – kary dla gmin i ryzyko ewentualnych podwyżek dla mieszkańców.

Biorąc również pod uwagę konieczność zapewnienia odpowiednich udziałów zielonej energii w gospodarce, instalacje fermentacji do bioodpadów i odpadów kuchennych stanowią alternatywę dla biogazowni rolniczych i pozwalają wytworzyć alternatywną energię. Dodatkowo ograniczają koszty funkcjonowania zakładów poprzez zapewnienie samowystarczalności energetycznej – zarówno elektrycznej, jak i cieplnej. To także ma wpływ na ceny w przetargach, jakie przetwarzający odpady oferują gminom.

Ceny w przetargach pośrednio da się obniżyć także dzięki możliwości wytwarzania dobrej jakości kompostu z odpadów ulegających biodegradacji. Co prawda, wytwarzające go zakłady nie zarabiają na sprzedaży kompostu, ale taka działalność także ogranicza masę odpadów trafiających na składowiska, a więc obarczonych opłatą marszałkowską. Poza tym jest szansa, że przetwarzanie odpadów z frakcji bio na kompost może w przyszłości zostać zaliczone w poczet recyklingu.

Dziś, by wytwarzać kompost, instalacje muszą uzyskać stosowne dopuszczenia i  certyfikaty. Jak stwierdza Piotr Szewczyk, przewodniczący Rady RIPOK, ten proces to istna droga przez mękę. – To bardzo złożona procedura formalna, a na domiar złego bardzo droga. Udowodnienie oczywistości, że z liści, trawy czy odpadów kuchennych możemy uzyskać kompost, kosztuje każdą instalację kilkadziesiąt tysięcy złotych – mówi Szewczyk.

Zdaniem Rady RIPOK – biorąc za przykład Austrię – należy wprowadzić przepisy, które jasno określałyby, że jeśli do instalacji trafiają odpady bio, a stosowana technologia zapewnia ich stabilizację (te parametry instalacji byłyby wcześniej sprawdzane), to taka instalacja automatycznie otrzymywałaby możliwość dopuszczenia do obrotu i  wprowadzania na rynek wyprodukowanego w niej kompostu czy polepszacza glebowego. Oczywiście, jakość kompostu powinna spełniać określone wymagania i być na bieżąco kontrolowana. Jeśli to by się udało, wówczas selektywnie zbierane i odpowiednio przetworzone ulegające biodegradacji odpady mogłyby, zamiast trafiać na składowiska, pomagać gminom nie podnosić stawek opłaty śmieciowej.

Oddzielnym problemem są również limity dla zagospodarowania frakcji bio, ustalone w wojewódzkich planach gospodarki odpadami, które bardzo często oparte są na przestarzałych, nieaktualnych danych. Niestety, zmiana planów wojewódzkich to procedura żmudna i długotrwała. Zwykle zajmuje około roku. Dla przykładu Plan Gospodarki Odpadami dla Wielkopolski (WPGO 2022) oparto na danych ewidencyjnych, jakie w sprawozdaniach gminy przekazywały do samorządu województwa za lata 2013 i 2014 oraz danych GUS na lata 2013 i 2014. Mimo że nowoczesna poznańska biokompostownia przetwarzająca także odpady ulegające biodegradacji może przetworzyć rocznie 46 tys. ton odpadów zielonych, w WPGO zapisany jest dla niej limit na poziomie 30 tys. ton. Tyle instalacja przyjęła w trzecim kwartale 2017 r. Kolejne 8 tys. ton trzeba było przez kilka miesięcy magazynować (co wymagało też wystąpienia do marszałka województwa o zgodę na magazynowanie odpadów) i przetworzyć dopiero w roku 2018 – już na starcie umniejszając limity przyjęć na rok 2018. Poza tym magazynowanie każdej frakcji odpadów dodatkowo kosztuje. A biorąc pod uwagę kosztowne dostosowanie instalacji do wymogów nowych przepisów ustawy o odpadach z lipca 2018 r., będzie jeszcze droższe.

Dzisiaj problemów z zagospodarowaniem frakcji odpadów ulegających biodegradacji jest wiele – zaczynając choćby od zbyt skomplikowanych i niejasnych wymogów w zakresie przetwarzania bioodpadów, zwłaszcza tych pochodzenia kuchennego. Brakuje też jasnej strategii zagospodarowania frakcji bio i powiązanych z nią zachęt czy przynajmniej jasno określonych kosztów i korzyści. Na podejmujących działania w tym zakresie czyha wiele przeszkód natury formalnej. Ograniczenia w stosowaniu kompostów z bioodpadów są często dużym problemem dla operatorów instalacji, a co gorsze – nawet po wdrożeniu odpowiedniej technologii i uzyskaniu odpowiednich parametrów jakości kompostu nie ma gwarancji jego zbytu.

Dla odpadów ulegających biodegradacji potrzebne są rozwiązania przejściowe, zwłaszcza w zakresie zagospodarowania zbieranych bioodpadów kuchennych. Jeśli stosowne działania nie zostaną podjęte, mieszkańcy zniechęcą się do ich zbiórki. A gdy do tego dojdzie, bezpośrednio odbije się to i na ochronie środowiska, i na portfelach mieszkańców.

UDOSTĘPNIJ

BRAK KOMENTARZY

ZOSTAW ODPOWIEDŹ